Ostatni tydzień był pełen emocji związanych z premierami i zapowiedziami kieszonkowych aparatów. Wiedzieliśmy od dawna, że w czwartek 22.05 Fujifilm zaprezentuje długo wyczekiwany i tajemniczy aparat X Half, ale mało kto spodziewał się, że Ricoh spróbuje skraść show, prezentując nową wersję legendarnej już linii Ricoh GR w postaci modelu GR IV.
Od dawna poszukuję kieszonkowego aparatu, który byłby uzupełnieniem mojego nieco większego, ale fantastycznego Fujifilm X100VI. O ile uwielbiam ten aparat, to mimo wszystko nie jest to sprzęt nadający się do noszenia w kieszeni jako EDC – trzeba już podjąć świadomą decyzję, zabierając go z domu. Takim codziennym aparatem miał być dla mnie Ricoh GR III lub GR IIIx, ale ciągle zwlekałem z zakupem, ponieważ jest to już dosyć leciwy sprzęt, którego głównym problemem jest powolny i niezbyt dokładny autofocus. Wiedziałem, że w końcu Ricoh będzie musiało zaprezentować odświeżoną wersję swojego bestsellera, ale nie wiedziałem, kiedy to nastąpi.
W tzw. międzyczasie zaczęły pojawiać się plotki nt. Fujifilm X Half – który miał być właśnie takim małym, fajnym i poręcznym sprzętem, który można zmieścić w kieszeni. Przyznam, że dałem się złapać marketingowcom Fujifilm i na długie miesiące przed oficjalną zapowiedzią X Half pobudzał moją wyobraźnię. Od dawna wiadomo było, że ten aparat będzie miał 1-calową, pionową matrycę. Wiadomo – nie jest to APS-C – ale byłem w stanie to przeboleć, zakładając, że aparat będzie posiadał rozbudowane możliwości tworzenia własnych „przepisów” na symulacje filmów, znane choćby z serii X100. No i niestety – tutaj przyszło spore rozczarowanie. Wygląda na to, że X Half ma niewiele wspólnego z linią aparatów X. Symulacje filmów są, ale nie wszystkie. Do tego brak możliwości edycji krzywej, nasycenia kolorów, szczegółowej edycji temperatury barwowej itd. Nawet nie można jednocześnie używać symulacji wraz z filtrami – co uważam za jedno z największych rozczarowań tego aparatu. Po obejrzeniu kilku (no, może kilkunastu…) recenzji na YouTubie czar szybko prysnął i zdałem sobie sprawę, że nie jestem docelowym odbiorcą tego sprzętu. Może gdyby cena była o połowę (hehe) niższa niż sugerowane 800 euro – to bym się skusił i traktował ten aparat jako fajną zabawkę. Przy cenie w złotówkach na poziomie ok. 3500 PLN uważam, że to trochę nieporozumienie.
Na szczęście tego samego dnia Ricoh postanowił zaprezentować następcę legendarnego modelu GR III – Ricoh GR IV. No i ten aparacik jest zdecydowanie znacznie ciekawszy – przynajmniej dla mnie. Wizualnie niewiele się tutaj zmienia – nadal ta sama, znajoma konstrukcja, która mieści się praktycznie w każdej kieszeni. Kółko okalające d-pad zostało zmienione na przyciski „+” i „–”, co uważam za dobry krok, ponieważ wiele osób zgłaszało na forach problemy z tym kółkiem po jakimś czasie użytkowania GR III/x. Natomiast największe zmiany zaszły w środku – praktycznie wszystko jest nowe. Nowy obiektyw 28 mm f/2.8, nowa matryca, nowy procesor, nowy autofocus (mam nadzieję, że lepszy niż w poprzedniej wersji), 53 GB wbudowanej pamięci na zdjęcia. Do pełni szczęścia brakuje mi osobiście uszczelnienia korpusu – ale to chyba niewykonalne przy wysuwanym obiektywie. Sporo osób życzyłoby sobie powrotu wbudowanego flesza, ale ja akurat go nie potrzebuję. Ricoh GR IV ma zadebiutować jesienią 2025 r., a wersja HDF (z filtrem dyfuzyjnym zamiast filtra ND) pojawi się na początku przyszłego roku. Na razie Ricoh nie powiedział nic o wersji IVx, czyli z dłuższym, 40 mm obiektywem. Nieznana jest też cena, ale obstawiam coś w granicach 1500 euro lub 6500–7000 PLN. Raczej nie ma co liczyć, że utrzymają cenę obecnego modelu – ale kto wie :)

Dlatego po kilku nieprzespanych nocach spędzonych na sprzętowych rozkminach, podjąłem decyzję, że z zakupem kieszonkowego kompaktu do codziennych spacerów wstrzymam się do premiery GR IV. Pomimo całej mojej sympatii do ekosystemu Fujifilm, nie jestem w stanie usprawiedliwić sobie zakupu X Half – nawet pomimo tego, że prawdopodobnie będzie o połowę tańszy niż Ricoh GR IV.